Pamiętacie jeszcze telewizory CRT?
Wielkie, napuchnięte bąble które zawsze musiały zajmować centralne miejsce w
meblościance stojącej w salonie? Kupując taki telewizor, na samą myśl o
przestawieniu go z jednego miejsca na drugie człowieka oblewał pot. Jednak
swego czasu były to wynalazki dość zaawansowane technicznie – i należy to
docenić.
Wielki kineskop zamknięty w jeszcze
większej obudowie stanowił główną część masy telewizora – obok urokliwych
kilogramów tych maszyn ciężko było przejść obojętnie. W niektórych przypadkach,
im większy i bardziej masywny telewizor, tym lepsze sprawiał wrażenie, w myśl
zasady, że coś, co jest dobrze zrobione i stabilne, musi być ciężkie. Na pewno
większość z nas pamięta jego charakterystyczny wygląd – wypukłą, szklaną „bańkę”
(podobnych wrażeń estetycznych dostarczały też monitory CRT). Jego zaletą jest
niski pobór energii, co w dzisiejszych czasach pozostałoby nie bez echa, gdyby,
oczywiście, ewolucja techniki stała w miejscu. Niestety, tworzenie obrazu w ten
sposób ma też swoje wady – jest dość „miękki”, tj. brak mu kontrastu. Kolejną
wadą jest emitowanie promieniowania elektromagnetycznego, które może być
szkodliwe dla małych dzieci, zwłaszcza wtedy, gdy telewizor jest włączony przez
długi czas.
Historia
zatacza koło
Przewińmy historię parę lat do
przodu – w produkcji telewizorów dokonują się rewolucyjne zmiany. W 1995 roku
firma LG (poprzednio znana jako GoldStar) zaczyna pomału wypuszczać na rynek
pierwsze telewizory plazmowe oraz LCD, by w 1998 pokazać światu pierwszy telewizor
plazmowy o przekątnej 60 cali.
W zeszłym roku, na targach CES,
Samsung i LG zaprezentowały prototypy… zakrzywionych telewizorów. Brzmi
znajomo? Ekrany zakrzywione, owszem, są, lecz w przeciwną stronę niż te, które
znamy i kochamy z czasów telewizorów CRT. Jednym słowem – są wklęsłe.
Lubisz
wydatne kształty?
Na pierwszy rzut oka, patrząc na
taki telewizor ze znacznej odległości, ciężko dostrzec różnicę między
„krzywym”, a płaskim ekranem. Cała zabawa zaczyna się, gdy zbliżymy się do
telewizora na konkretny dystans – producent sugeruje optymalną odległość,
biorąc pod uwagę zakrzywienie ekranu. Właśnie wtedy można doświadczyć uczucia
reklamowanego w zagranicznych serwisach – immersive
viewing experience. Jest to zwrot zapożyczony z tematyki rzeczywistości
wirtualnej, który oznacza, że odbiorca czuje się „zanurzony” w obrazie.
Zakrzywienie obrazu wpływa na nasze widzenie peryferyjne i stąd ma się
wrażenie, że obraz nas otacza. Oprócz tego, technologia OLED dostarcza lepszego
kontrastu, co dodatkowo znacznie poprawia odbiór.
Co jednak trzeba podkreślić – by
telewizor zrobił naprawdę solidne pierwsze wrażenie, musi być duży. Naprawdę
duży, najlepiej od 60 cali wzwyż – powodem jest stopień zakrzywienia ekranu.
Przy większych przekątnych producent może sobie pozwolić na większe „wygięcie”,
co bezpośrednio przekłada się na stopień zanurzenia odbiorcy w oglądanym
filmie. Nie można jednak traktować tego jako wady – decydując się na, jakby nie
patrzeć, nowinkę techniczną, większość z nas i tak ma ochotę zaszaleć.
Warto przyjrzeć się szerzej tematyce
zakrzywionych ekranów – tak jak na początku ich powstawania mogły zostać
uznawane za „wybryk techniki”, tak teraz, wraz z dalszym udoskonalaniem tej
technologii, ciężko przejść obok nich obojętnie. Gdy już usiądziemy na
specjalnie przygotowanym stanowisku w sklepie i zrelaksujemy się w wygodnym
fotelu zdamy sobie sprawę, że oglądanie filmów na takim ekranie po prostu…
wciąga. W najlepszym tego słowa znaczeniu.
Ja to generalnie jestem pod wrażeniem jak technika poszła do przodu. A pomyśleć jaka radość była, jak piloty do telewizorów weszły, a teraz? Kiedyś nikt nie pomyślał, że takie też zestawy kina domowego będą jak https://www.oleole.pl/zestawy-kina-domowego1.bhtml tutaj na przykład są dostępne. Coś mnie ostatnio kusi, żeby taki zestaw sobie sprawić.
OdpowiedzUsuń