środa, 27 sierpnia 2014

Naginamy wizję! - zaginane telewizory



Pamiętacie jeszcze telewizory CRT? Wielkie, napuchnięte bąble które zawsze musiały zajmować centralne miejsce w meblościance stojącej w salonie? Kupując taki telewizor, na samą myśl o przestawieniu go z jednego miejsca na drugie człowieka oblewał pot. Jednak swego czasu były to wynalazki dość zaawansowane technicznie – i należy to docenić.
Wielki kineskop zamknięty w jeszcze większej obudowie stanowił główną część masy telewizora – obok urokliwych kilogramów tych maszyn ciężko było przejść obojętnie. W niektórych przypadkach, im większy i bardziej masywny telewizor, tym lepsze sprawiał wrażenie, w myśl zasady, że coś, co jest dobrze zrobione i stabilne, musi być ciężkie. Na pewno większość z nas pamięta jego charakterystyczny wygląd – wypukłą, szklaną „bańkę” (podobnych wrażeń estetycznych dostarczały też monitory CRT). Jego zaletą jest niski pobór energii, co w dzisiejszych czasach pozostałoby nie bez echa, gdyby, oczywiście, ewolucja techniki stała w miejscu. Niestety, tworzenie obrazu w ten sposób ma też swoje wady – jest dość „miękki”, tj. brak mu kontrastu. Kolejną wadą jest emitowanie promieniowania elektromagnetycznego, które może być szkodliwe dla małych dzieci, zwłaszcza wtedy, gdy telewizor jest włączony przez długi czas.

Historia zatacza koło
Przewińmy historię parę lat do przodu – w produkcji telewizorów dokonują się rewolucyjne zmiany. W 1995 roku firma LG (poprzednio znana jako GoldStar) zaczyna pomału wypuszczać na rynek pierwsze telewizory plazmowe oraz LCD, by w 1998 pokazać światu pierwszy telewizor plazmowy o przekątnej 60 cali.
W zeszłym roku, na targach CES, Samsung i LG zaprezentowały prototypy… zakrzywionych telewizorów. Brzmi znajomo? Ekrany zakrzywione, owszem, są, lecz w przeciwną stronę niż te, które znamy i kochamy z czasów telewizorów CRT. Jednym słowem – są wklęsłe.

Lubisz wydatne kształty?
Na pierwszy rzut oka, patrząc na taki telewizor ze znacznej odległości, ciężko dostrzec różnicę między „krzywym”, a płaskim ekranem. Cała zabawa zaczyna się, gdy zbliżymy się do telewizora na konkretny dystans – producent sugeruje optymalną odległość, biorąc pod uwagę zakrzywienie ekranu. Właśnie wtedy można doświadczyć uczucia reklamowanego w zagranicznych serwisach – immersive viewing experience. Jest to zwrot zapożyczony z tematyki rzeczywistości wirtualnej, który oznacza, że odbiorca czuje się „zanurzony” w obrazie. Zakrzywienie obrazu wpływa na nasze widzenie peryferyjne i stąd ma się wrażenie, że obraz nas otacza. Oprócz tego, technologia OLED dostarcza lepszego kontrastu, co dodatkowo znacznie poprawia odbiór.
Co jednak trzeba podkreślić – by telewizor zrobił naprawdę solidne pierwsze wrażenie, musi być duży. Naprawdę duży, najlepiej od 60 cali wzwyż – powodem jest stopień zakrzywienia ekranu. Przy większych przekątnych producent może sobie pozwolić na większe „wygięcie”, co bezpośrednio przekłada się na stopień zanurzenia odbiorcy w oglądanym filmie. Nie można jednak traktować tego jako wady – decydując się na, jakby nie patrzeć, nowinkę techniczną, większość z nas i tak ma ochotę zaszaleć.
Warto przyjrzeć się szerzej tematyce zakrzywionych ekranów – tak jak na początku ich powstawania mogły zostać uznawane za „wybryk techniki”, tak teraz, wraz z dalszym udoskonalaniem tej technologii, ciężko przejść obok nich obojętnie. Gdy już usiądziemy na specjalnie przygotowanym stanowisku w sklepie i zrelaksujemy się w wygodnym fotelu zdamy sobie sprawę, że oglądanie filmów na takim ekranie po prostu… wciąga. W najlepszym tego słowa znaczeniu.